Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1073

Ta strona została przepisana.

— Weź pani jeden z moich rewolwerów, musimy uciekać jak najprędzej! Mur ogrodowy jest nizkim. Można go przeskoczyć. Chodź pani ze mną.
Szli oboje przez długi kurytarz na końcu którego znajdowały się małe drzwiczki prowadzące do ogrodu. Otworzywszy je cicho Thefer. wysunął głowę, by zbadać ciemną głąb ogrodu.
Cisza panowała zupełna.
Były agent pochwycił za rękę Klaudję i pociągnął za sobą, a jednocześnie jakieś dwa cienie ukazały się tuż przed niemi.
— Wracajmy! — szepnął do ucha swojej towarzysce, — spieszmy wprost do głównych drzwi.
Zaszedłszy tu Théfer, wydobył klucz z kieszeni, zakręcił go dwa razy w zamku bez przeszkody i już mieli wychodzić na ulicę, gdy spostrzegli stojącą grupę mężczyzn, w pośród której Théfer poznał z przerażeniem naczelnika publicznego bezpieczeństwa.
— Zgubieni jesteśmy, — zawołał, — policja!...
I nie czekając chwili, zawrócił się i biegł o ile mu sił starczyło w głąb ogrodu.
Sześciu ludzi zastąpiło mu drogę. Nie była to dlań jednak wielka przeszkoda. Trzymanym w ręku rewolwerem, strzelał raz po raz nie zatrzymując się w biegu i kto wie czy nie byłby wyszedł zwycięzko gdyby los nie był umieścił na drodze kamienia, przez który przewróciwszy się, wpadł w ręce nieprzyjaciół.
W kilka chwil później, wprowadzono go dotej samej sali z której wyszedł, a w jakiej oczekiwała na niego związana pani Dick-Thorn.
— Théferze! — zapytał prokurator, — czy wiesz za co jesteś przyaresztowanym?
— Nie wiem! — odparł zuchwale.
— Byłem tu z tą panią dla powodów mnie tylko wiadomych. Mieliśmy właśnie