Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1077

Ta strona została skorygowana.

Otwóz... to ja! — odparł głos księcia.
— Henryk odsunął zasówkę, myśląc:
— Tu czy tam, wszystko mi jedno.
Jerzy de la Tour-Vandieu ukazał się na progu.
— Zadziwia cię to zapewne, że mnie o tej porze widzisz u siebie, — zaczął spokojnie. Niemogłem spać, widząc światło w twych oknach, przyszedłem się dowiedzieć czy czasem nie jesteś chory?
Henryk ponuro spojrzał na mówiącego.
— Zbyteczna troskliwość; — odrzekł. — Nie jestem chory mości książę, ale i ja spać niemogę. Przestrach i oburzenie zawładnęły całą mą istotą. Za chwilę miałem właśnie zamiar iść do was książę by wam powiedzieć że jeszcze dziś rano posądzałem tylko panią Dick-Thorn o wspólnictwo w zbrodni której dochodzenie mnie powierzono. Wszak przed tem dowiedziałem się jeszcze gorszych rzeczy. Znalazł się bowiem człowiek, który kazał swego brata zabić w pojedynku, a za zabójstwo doktora z Brunoy, zapłacił grube pieniądze. Dalej, tenże sam człowiek używszy jako ślepe narzędzie do swych niecnych czynów niejakiego Jana Czwartka, otruł go następnie podaną w winie trucizną, z obawy ażeby przezeń nie został wydanym, a przed tygodniem na tymże samym Janie Czwartku uratowanym w szpitalu, dopuścił się morderstwa. Tenże sam człowiek umieścił w domu obłąkanych żonę swojego brata i chciał spalić żywcem córkę Pawła Leroyer. A czy wiesz pan jak się ten człowiek nazywa? Nie był to Fryderyk Bérard, jak mylnie utrzymywano, lecz książę Jerzy de la Tour-Vandieu!...
— Kłamstwo!... fałsz!... — wołał Jerzy drżąc jak liść z przestrachu. — Kłamstwo powtarzam, haniebne kłamstwo!..
— Na nieszczęście mam dowody, — odparł Henryk wskazując ręką leżące na stole papiery. — Jest tu testament księcia Zygmunta i pokwitowanie Corticellego.
W oczach księcia Jerzego, dzika zajaśniała radość.