Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1078

Ta strona została przepisana.

— Ocalony jestem!... — zawołał. — Spalisz te straszne dowody, a raczej sam je spalę! — To mówiąc wyciągnął rękę po drogocenne dokumenty.
— Za pozwoleniem książę!.. — zawołał Henryk usuwając papiery. — Jest to własność Berty Leroyer. Jest to rehabilitacja pamięci jej ojca.
— Tak, ale jest to dla mnie, ława oskarżonych, jest to hańba i szafot! — wołał Jerzy z przerażeniem.
— Masz kilka godzin czasu przed sobą, uciekaj za granicę... do Ameryki... — rzekł Henryk. — A to jest moja przyszłość... — dodał wskazując na leżący rewolwer. — Skoro doręczę papiery tej biednej dziewczynie, ta broń uwolni mnie od schańbionego nazwiska jakie mi przekazałeś.

XV.

Jednocześnie z hałasem drzwi otworzono i ukazał się w nich Piotr Loriot prowadzący przed sobą cały orszak swoich przyjaciół.
— Panie Henryku, — zawołał, — oto twoja matka! Jesteś synem księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu, któremu Jan Czwartek zdjęty skruchą i żalem, ocalił życic.
Jerzy w pół martwy i nieprzytomny patrzał na swoich wrogów, którzy jak gdyby za dotknięciem czarnoksięskiej laski, wszyscy naraz z grobu powstali by świadczyć przeciw niemu.
Na domiar złego, na wschodach słychać było różnobrzmiące głosy, a przerażony lokaj wbiegłszy do pokoju