Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1079

Ta strona została przepisana.

oznajmił że naczelnik publicznego bezpieczeństwa w towarzystwie licznej policji przybył do pałacu.
Henryk wyszedł na ich spotkanie.
— Wiem co pana tu sprowadza, — rzekł do naczelnika, przychodzicie po wspólnika tej pani, — dodał wskazując prowadzoną panią Dick-Thorn. — Oto jest on... bierzcie go skoro chcecie.
— Boleję mocno nad panem, — odrzekł naczelnik, — lecz obowiązek mój wypełnić muszę.
— Niema nad czem boleć, — przerwał Henryk; — ten nędznik był zabójcą mojego ojca, Zygmunta de la Tour-Vandieu.
— A ja jestem ostatnią jego ofiarą; — ozwał się Jan Czwartek zamierającym głosem. Wyznałem wszystko... wyznałem całą prawdę... bo w chwilach zgonu kłamać już się nie godzi. Byłem i ja także wielkim nikczemnikiem, ale umieram z tem wewnętrznem zadowoleniem, że złe wynagrodziłem, o ile było w mej mocy. Panno Berto... — dodał zwracając się do dziewczęcia, weź pani ten papier, jest to mój testament mocą którego przekazuję pani...
Nie dokończył rozpoczętego zdania i bezprzytomny upadł na ziemię.
W tejże chwili agenci podeszli do Jerzego, który nieruchomie siedział na krześle.
Widząc nieznane ich twarze, bystro się w nich wpatrywał, a potem wybuchnął głośnym szalonym śmiechem.
— Co to znaczy? — zapytał naczelnik publicznego bezpieczeństwa.
Edmund Loriot zbliżył się do księcia, i popatrzywszy nań przez chwilę, wyrzekł:
— Ten człowiek postradał zmysły!... On zwarjowal zupełnie!
— Nie przeszkadza to byśmy go z sobą zabrali —