Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/11

Ta strona została przepisana.

kartofel, brak ci energji... że niegdyś dobrym byłeś do gryzmolenia, lecz teraz twój wzrok szwankuje, drży ręka, i nie jesteś już zdatnym do niczego Widzisz co znaczy zestarzeć się.
— Zestarzałem się, to prawda, ale mimo to, wart jestem więcej, niż inni.
— Nie przeczę... lecz Szpagat sądzi inaczej. Trudno jest wszystkim podobać się.
— I cóż postanowił nareszcie?
— Znajdziemy go w knajpie pod „Maczugą“ o północy. Tam miejsce jego schadzek. Wyda nam rozkazy i wskaże gdzie iść trzeba!
— Czy wtajemniczył cię w tą sprawę?
— Nic mi nie powiedział.
— Musisz jednak wiedzieć o co chodzi?
— Nic nie wiem... na honor! — Domyślam się tylko, a chodzi tu o zdobycie dużej sumy pieniędzy, ku czemu wypadnie może użyć nam ostrza...
Brisson zadrżał.
— Morderstwo!... wyszepnął zmienionym głosem.
— Mówiłem „być może“. A zresztą, co cię to obchodzi mój stary?
— Nie lubię rozlewu krwi...
— Ani ja również, przysięgam... jakem Jan-Czwartek. Nie sprzątnąłem nigdy nikogo dla przyjemności, lub wprawy ręki. Gdy jednak trzeba, to trzeba! Nie mając żadnych dochodów, nie mamy żyć z czego. Bądź jednak spokojnym. Postawimy cię na straży, po ułożeniu wszystkie ze Szpagatem. Ruszaj więc w drogę stare Gęsie-Pióro, ty jedną stroną, ja drugą. Nie chcę, ażeby nas razem widziano.
Brisson podniósł się i poszedł na lewo, podczas gdy Jan-Czwartek udał się wprawo i wchodził do Paryża, pogwizdując arję z operetki.
Knajpa pod „Maczugą“ była jednem z owych zanie-