Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/113

Ta strona została przepisana.

I podała młodzieńcowi obie ręce, wilgotne od spływających łez na nie.
— Biegnę do apteki po lekarstwo, — dodała, ocierając oczy. I wyszła z pospiechem.
Loriot przemówiwszy słów kilka do pani Leroyer, która jak gdyby zdawała się ich nie słyszeć, opuścił mieszkanie nieszczęśliwej rodziny.
Głęboko był zasmuconym. Serce biło mu w piersiach gwałtownie, uciskane boleścią. Łzy biegły do oczu bezustannie.
Gdy wyszedł na ulicę świeże powietrze, orzeźwiło go nieco. Uczuł się spokojniejszym, lecz nie był w stanie rozprószyć doznanego wrażenia.
Szedł ku środkowi Paryża, zadumany, smutny, myśląc o losie tych nieszczęśliwych.
Wróćmy do pokoju chorego.
Zauważył on wyjście Berty z doktorem.
Po upływie kilku minut gdy usłyszał zamknięcie drzwi wsparty na ręku, uniósł się z trudnością na pościeli i słabym, świszczącym głosem przywoływał po kilkakrotnie swą matkę.
Pani Leroyer dosłyszała, a raczej odgadła owo wezwanie, i, otrząsnąwszy się z rozpaczliwego obezwładnienia pospieszyła do syna.
— Czy potrzebujesz czego, drogie dziecię? zapytała pochylając się nad łóżkiem.
— Nic matko... odrzekł, ale chcę z tobą pomówić.
— Ze mną pomówić? — zapytała zdumiona.
— Tak; przysuń twój fotel... i usiądź tu... blizko... jeszcze bliżej... ponieważ brak mi głosu... a potrzebuję porozmawiać z tobą w nieobecności mej siostry.