dzieć... wyjawić jej tą straszną tajemnicę... upewnić ją, iż życie moje poświęcę na dokonanie dzieła rehabilitacji zmarłego... Rozmyślałem nad tem...
Lecz z drugiej strony Berta posłyszawszy o wszystkiem, zapragnęłaby w walce wziąść udział... a biedne dziewczę nie posiada sił odpowiednich ku temu. Upadłaby na drodze usłanej przeciwnościami... Niechaj więc lepiej o niczem nie wie!..
Głos umierającego stał się tak słabym, że zaledwie dochodził do uszu matki pochylonej nad łóżkiem.
— Przestań mówić... przestań!... zaklinam!... bo się tem zabijasz!... wołała z rozpaczą.
Abel chciał kończyć dalej, ale niemógł.
— Matko!... pobłogosław mnie... Umieram!... wyszeptał.
I opuścił bezwładnie głowę na poduszki.
— Och!... błogosławię cię... błogosławię!... wołała ze łkaniem pani Leroyer, obejmując w ramiona chorego, i okrywając pocałunkami jego wilgotne czoło i zapadłe policzki. Błogosławię cię z całej duszy... ty... najlepszy z synów!..
Chory jak gdyby orzeźwiony chwilowo poszeptywał:
— Matko!.. gdy mnie już tutaj nie będzie pójdziesz sama... zawsze sama... pamiętaj!.. na grób mojego ojca i złożysz wieniec odemnie... A teraz żegnaj matko... żegnaj!..
Pani Leroyer załamała ręce.
— Nie! zawołała oszołomiona rozpaczą, nie żegnaj się ze mną!... Nie opuszczaj mnie dziecko ukochane... bo jeżeli umrzesz ja umrę wraz z tobą.
Uklękła przy łóżku i wziosła ręce ku niebu.
— Boże wielki... wszechmogący Boże! szeptała jak gdyby w obłędzie; Boże pełen dobroci i miłosierdzia, usłysz mnie... usłysz! Uczyń cud... wysłuchaj wołania! — Och! czyliż łez mało wylałam?.. Czyż nie dość wycierpiałam?.. Wszak widzisz że upadam pod nadmiarem boleści!... Litości nademną Stwórco miłosierny!... Zostaw mi... zostaw me dziecię.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/117
Ta strona została skorygowana.