Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Ja zawsze mam słuszność, — ciągnął dalej Brisson; posłuchaj rad moich. Jeżeli Jan-Czwartek nie dokonał sprawy na Berlińskiej ulicy, wyjdzie jak śnieg białym z tego wszystkiego, a na ciebie spadnie kara w jego miejscu.
Wszakże to jasne?
— Tak jest... do czarta!
Gdyby kazał nas schwytać, to nie wskutek tej sprawy, ńierozpoczętej jeszcze, upewniam. Jeżeli zaśmiał na celu pozostawić działanie sobie skoro my będziemy zamknięci, co przyznaję byłoby najwyższą podłością z jego strony, to nawet i w takim razie denuncjowanie go zgubną byłoby rzeczą dla nas samych. Dość już jesteśmy skompromitowani.
— Musi mi to jednak zapłacić i zapłaci... przysięgam!
— W jaki sposób?
— Ba! Kto szuka, ten znajdzie! odparł rozbójnik.
W otwartych drzwiach sali ukazała się nagle banda świeżo przyaresztowanych włóczęgów.
Były notarjusz wraz ze swym towarzyszem przerwali rozmowę. Pierwszy, zasnął w okamgnieniu i chrapał niemiłosiernie, drugi, przepędził noc na rozmyślaniu, snując różne plany zemsty.
Równo ze świtem nazajutrz, weszli stróże dla uporządkowania sali, i pobudzili śpiących.
Oba hultaje, usunąwszy się w kąt, prowadzili dalej po cichu rozmowę.
— Skoro zawezwą cię przed sędziego śledczego, — mówił „Gęsie-Pióro,“ — trzeba ażebyśmy zgodnie zeznawali szczegóły. Mnie zawyrokują na rok wygnania z kraju, nic więcej. Nie wspominaj o mnie... Nie mów że mnie znasz...
— Dobrze.
— Zrobisz to?
— Zrobię, nie obawiaj się.
— Nic nie wspominaj o sprawie na Berlińskiej ulicy...
— Nie powiem ani słowa.