Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/123

Ta strona została przepisana.

— Przebaczysz Czwartkowi?
— Nigdy w życiu!... syknął Szpagat, zaciskając pięści.
— Chcesz go więc oskarżyć?
— Co cię to obchodzi? Jeżeli pragniesz abyśmy zostali przyjaciółmi, nie mięszaj się w to wcale!...
— Mimo to rad bym...
— Milcz! do pioruna.... krzyknął bandyta.
Skrzypnęły zamki, drzwi sali otwarto na nowo.
Na progu ukazali się trzej dozorcy więzienni z których jeden trzymał w tęku arkusz papieru pokryty nazwiskami aresztowanych.
Wszedłszy do sali spojrzał na listę i zaczął wywoływać głośno:
— Prosper, Landier!...
Jestem! odrzekł osiemnastoletni wyrostek, wychodząc z tłumu rzezimieszków.
— Bernard Joliet...
— Jestem.
— Klaudjusz Laudry, inaczej zwany Szpagatem...
— Jestem, — odrzekł wspólnik Brissona, wychodząc na środek sali.
— Dalej! przed sędziego śledczego! zawołał dozorca.
Wszyscy trzej oddani zostali pod nadzór miejskim gwardzistom, którzy podczas przejścia przez schody, tworzące prawdziwy labirynt zakrętów, wprowadzili ich na galerję, gdzie znajdowały się gabinety sędziów śledczych.
— Szpagat, idąc na czele pochodu z opuszczoną głową zagłębił się w rozmyślaniu.
— Przygotowując odpowiedzi na stawiane sobie zapytania, szukał sposobów wciągnięcia Jana-Czwartka w tą sprawę.
— Został też najpierwszy wezwanym.
Gwardzista wepchnął go do gabinetu i stanął tuż za nim.