Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— Jakto panie sędzio? — zawołał Szpagat, za pół tuzina zegarków między któremi dwa były tombakowe, trzynaście miesięcy więzienia, i pod dozór?
— Jest to najmniejsza kara, jaka spotkać cię może jeżeli jesteś sprawcą pomienionej kradzieży. Gdybyś zaś był tylko wspólnikiem, zyskasz złagodzenie. Może by nawet wybaczono tobie zuchwałe twoje rzucenie się na komisarza policji...
Szpagat załamał ręce, przybierając obłudnie błagalną postawę.
— Och! panie sędzio!.. — wyjąknął łzawym głosem, zapomnieć o tem należy!... zapomnieć trzeba. Żałuję z całego serca mojego uniesienia, i gotów jestem to oblewać łzami, jak pokutująca Magdalena. Za wiele natenczas wypiłem, i wpadłem w gniew zobaczywszy iż mnie schwytano. Byłem nieprzytomnym... prawie szalonym!... Sam niewiedziałem co robię... co mówię... i na kolanach błagam przebaczenia za ubliżenie urzędnikowi który przyszedł mnie aresztować.
I którego byłbyś zabił na pewno, dodał sędzia, — gdyby nie pomoc dzielnego chłopca, który rzuciwszy się na ciebie, rozbroił cię, z niebezpieczeństwem własnego życia... Lecz dajmy pokój temu, a kończmy sprawę zegarków. Radzę ci, wymień wspólnika, jeżeli go masz rzeczywiście.
— Och! jakże to ciężko denuncjować kolegę, zawtórzył nicpoń z westchnieniem, lecz mimo to każdy powinien przed wszystkiem myśleć o sobie, a ponieważ koniecznie trzeba, decyduję się...
— Mów zatem...
— Wspomniany mój kolega nazywa się Jan-Czwartek, inaczej zwany Słowikiem.
Sędzia śledczy wziął arkusz papieru, na nagłówku którego były wyryte dużemi literami te słowa:

„Rozkaz przyaresztowania“.