Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/128

Ta strona została przepisana.

kreśliwszy na nim nazwisko Jana-Czwartka, zwanego Słowikiem. Na drugim arkuszu napisał kilka wyrazów i zadzwonił na woźnego.
— Zanieś to do pana naczelnika, — rzekł do niego, niechaj natychmiast rozpoczną działanie.
W kilka minut później, woźny doręczył papiery, powtarzając zlecenie.
— Pan sędzia prosi, aby natychmiast rozpoczęto działanie.
— Wydam rozkazy, odrzekł naczelnik przeczytawszy papiery, a zwróciwszy się do obecnego w gabinecie agenta:
— Jobin.... zawołał.
— Jestem...
— Trzeba się będzie tobie zająć tą sprawą...
— O co chodzi, panie naczelniku?
— O przyaresztowanie pewnego indywiduum przy ulicy Vinaigriers nr. 21.
— Któż to jest?
— Niejaki Jan-Czwartek... przezwany Słowikiem.
— Jan-Czwartek... przezwany Słowikiem? powtórzył zamyślając się Jobin. Ha!... dodał po chwili, znam ja... znam tego łotra.
Jest to recydywista, który wymknąwszy się z pod nadzoru, przybył do Paryża: Szukamy go od dawna... a wiedząc że nieposiada żadnych środków utrzymania, jesteśmy pewni, że zarabia złodziejstwem. Ale to sprytny ptaszek, nie da się on schwytać na gorącym uczynku!...
— Znasz jego rysopis?
— Doskonale! Wysoki djabeł czterdziestoletni, a chudy jak szkielet!
— Weź z sobą do pomocy dwóch agentów. Oto rozkaz przy aresztowania... Dalej w drogę, bo to rzecz pilna.
— Abyśmy tylko zastali go w domu, to dziś wieczorem jeszcze będzie się znajdował w więzieniu, — odparł Jobin, chowając rozkaz do pugilaresu.