Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Ukłonił się podchodząc ku drzwiom gabinetu.
— Posłuchaj... jeszcze słowo! — dodał naczelnik. Musisz załatwić po drodze interes bardzo pilny, jaki ci wiele czasu nie zabierze... Wsiądź do fiakra...
— Jestem na rozkazy. O cóż chodzi?
— Zanieś tę paczkę do ministerjum sprawiedliwości do wydziału spraw wewnętrznych i oddaj do rąk własnych naczelnikowi biura, mówiąc że to odemnie. Jest to rzecz bardzo ważna!
— Czy trzeba otrzymać pokwitowanie?
— Nie potrzeba.
— Biegnę więc, panie. Tu Jobin wyszedł z gabinetu.
— Wróćmy do przyaresztowanych.
— Były notarjusz oczekiwał niecierpliwie na powrót Szpagata.
— I cóż? — zapytał, spostrzegłszy go we drzwiach.
— Fakt dokonany. Osądzono mnie na lat parę więzienia, a może i na dozór, ale ten podły Jan-Czwartek otrzyma na co zasłużył.
— Oskarżyłeś go? Tak; jako głównego sprawcę kradzieży zegarków.
— A o mnie nic nie mówiłeś?
— O tobie?... Zkąd?... W niczem mi nie zawiniłeś.
— Jesteś prawdziwym moim przyjacielem... zawołał Brisson.
Zresztą, za co by mnie mieli ukarać. Przeszłą mnie co najwyżej do „Magdalenek“. Staraj się i ty tam dostać, będziemy mieli czas do porozmawiania z sobą.
We dwie godziny później, Szpagat został wezwanym do sądowej kancelarji, a za chwilę wsiadał wraz z innemi łotrami do więziennego wozu, zwanego pospolicie „koszem od sałaty“.
Podczas drogi, zacierał ręce. myśląc sobie: