Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Cóż pani zatem rozkaże?
— Otóż przedewszystkiem zabraniam ci rozgadywać komukolwiekbądż o tem co zaszło u nas tej nocy. Najmniejsze nieposłuszeństwo w tym razie, a zostaniesz przezemnie wygnaną!
— Nie powiem... ani słowa! odparła dziewczyna wpatrując się w swoją panią zdumionym wzrokiem. Niemogła pojąć albowiem jak można było otaczać tajemnicą złodzieja, który każdej chwili mógł ponowić rabunek.
— Spiesz się... biegnij po szklarza! wołała pani Dick-Thorn.
— Biegnę! odpowiedziała służąca. I wyszła z pospiechem.
Znalazłszy się na ulicy, przykładała po kilkakrotnie rękę do czoła, co znaczyło:
— Widocznie iż moja pani jest obłąkaną!
Klaudja Varni zostawszy samą, rzuciła kawałek szkła na kamienną posadzkę, które się rozproszyło na czystki, a wydobywszy nóż z kredensu, podważyła nim i rozbiła resztki szyby w oknie pozostałej.
— Niechcę ażeby o tem wiedziano... wyszepnęła — a w razie potrzeby, zaprzeczę wszystkiemu. Nie lubię mieć do czynienia z policją.
Głęboko zadumana wróciła do swego pokoju, powtarzając bezwiednie:
— Jan-Czwartek... Jan-Czwartek!..
— Nie! to niepodobna! — zawołała nagle. Jan-Czwartek umarł... Tak! musiał umrzeć!.. Wszakżem gorliwie odszukiwała jego śladów przed dwudziestoma laty... Nic nie znalazłam... to dowód że zabity piorunującą trucizną, wpadł do Sekwany, pogrążywszy poprzednio w jej falach dziecię Estery i księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu. Nurty głębokie tej rzeki, ukryły jego trupa.