Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Żaden ze świadków sprawy dokonanej na moście de Neuilly, dziś nie istnieje, a gdyby nawet jakimś cudem ocalony ten człowiek żył jeszcze i znalazł się na mojej drodze nie mógł by mnie poznać po latach dwudziestu. Nic nie znaczy to usiłowanie kradzieży z włamaniem. Dzienniki głoszą codziennie o tysiącach takich wypadków.
Pani Dick-Thorn pragnęła się uspokoić, ale dokonała tego zaledwie w połowie.
— Jeden szczegół tylko pozostaje dla mnie niewyjaśnionym, zaczęła nanowo. — Jakiś człowiek wszedł do pałacu tej nocy... Znajdował się tak blisko mego pokoju, że odgłos jego kroków, lub też potknięcie się o krzesło, przebudziło mnie ze snu...
— Dla czego nic nie wziął? Na myśl, że mogłam się spotkać twarz w twarz jak niegdyś w Neuilly z tym złodziejem, mordercą... drżę cała!... Eh! nie myślmy już o tem, dodała, — każę okratować okna wychodzące na podwórze, i to wystarczy do zażegnania niebezpieczeństwa.
Tu zadzwoniła na pokojówkę, która jeszcze nie zeszła z facjaty, i rozpoczęła swoją tualetę, podczas gdy szklarz wprawiał w kuchni rozbitą szybę.
Oczekiwała na przysłanie sobie powozu i koni zakupionych wczoraj, oraz stangreta, jakiego wystarać się dla niej przyobiecał właściciel remizy.
Brakowałoby jej natenczas tylko lokaja, którego nastręczyć mógł stangret.
Pani Dick-Thorn postanowiła prowadzić dom okazale, urządzić dnie przyjęcia i skompletować służbę.
Gdy się to działo w pałacyku, Jan-Czwartek przybył na Berlińską ulicę, mocno zaciekawiony, czyli spostrzegłszy ślady kradzieży wniesiono skargę do policji.
W pałacu panowało głębokie milczenie, żadne zbiegowisko nie miało tu miejsca.