Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Zbliżył się do powozów, a zobaczywszy młodego lokaja stojącego przy chodniku, zbliżył się ku niemu.
— Wybacz pan, rzekł z ukłonem, wybacz iż prosić cię będę o małe objaśnienie.
— O co chodzi? odparł zapytany.
— Sądząc po uprzęży i ekwipażu, widzę iż to wszystko należy do jakiejś wysokiej znakomitości.
— Odgadłeś przyjacielu, mój pan jest markizem i zarazem sekretarzem Stanu spraw zagranicznych. Ale dla czego zapytujesz mnie o to?
— Ponieważ potrzebuję odnaleść adres pewnego wielkiego pana...
— Nazwisko tej osobistości?
— Książę de la Tour-Vandieu.
Lokaj zaczął się śmiać głośno.
— Cóż w tem śmiesznego? — pytał zmięszany Jan-Czwartek.
— Śmieję się nie z twojego zapytania, — odrzekł służący, ale z dziwnie przychylnego dla ciebie zbiegu okoliczności...
— Jakto... nierozumiem?
— Widzisz ten powóz uprzężony we dwa czarne konie?
— Widzę go.
— Tego stangreta i lokaja w żałobnej liberji?
— Widzę ich również.
— A więc... jest to ekwipaż i służba księcia de la Tour-Vandieu, o którego adres zapytujesz.
— Masz słuszność, że traf okazał się dla mnie bardzo przychylnym w tym razie, odparł Jan-Czwartek, zacierając ręce.