bokiej ciemności, macając rękoma po ścianie, aby się uchronić od upadku.
— Stój! — zawołał nagle Szpagat. — Otóż przybyliśmy. To moje tymczasowe gniazdo.
Otworzył znajdujące się przed sobą drzwi drugie, zapalił zapałkę, a następnie świecę.
Ukazał się natenczas obecnym maleńki niski pokoik, a raczej piwnica, z okienkiem w górze, wychodzącym na dziedziniec.
Ubita glina zastępowała tu podłogę. Ściany były wapnem wybielone, lecz zzieleniałe od wilgoci.
Znajdujące się sprzęty stanowiło łóżko żelazne, stół prosty, drewniany, komoda i dwa krzesła kulawe.
Po nad komodą wisiało małe lusterko pleśnią pokryte. Kuferek znacznej objętości, starannie na klucz zamknięty, znajdował się pod stołem...
— Siadajcież! — rzekł właściciel mieszkania, wskazując dwa krzesła swym gościom, i sam rzucił się na łóżko. Teraz możemy swobodnie porozmawiać!
— Nie masz co do picia? — wymruknął Brisson, gorący wielbiciel butelki.
— Nie mam, mój stary. Spirytualja szkodliwie działają na ludzki organizm. Możecie jednak palić... Oto tytuń.
Jan-Czwartek nałożył sobie fajkę, Szpagat skręcił papierosa. Brisson wierny swojemu nawyknieniu, zadowolnił się zażyciem tabaki, jaką w nos wciągnął z odgłosem huczącej trąby.
— A więc zaczął Jan-Czwartek, zawiązując na nowo rozmowę, mówisz, że sprawa jest ważną?
— Ba — przynieść może każdemu z nas po dziesięć tysięcy franków.
— Dziesięć tysięcy franków!... powtórzył z zaiskrzonym spojrzeniem były notarjusz. Dziesięć tysięcy franków!
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/14
Ta strona została skorygowana.