Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/140

Ta strona została przepisana.
XXVI.

— Dziękuję za objaśnienie, —. mówił łotr dalej, — w rzeczy samej niezwykłe dzisiaj spotyka mnie szczęście...
Tu zwrócił się do wysokiego draba w żałobnej liberji, któremu niejeden pozazdrościł by jego pięknych faworytów.
— Powiedziano mi, zaczął, iż pan należysz do grona służących księcia de la Tour-Vandieu?
— Tak jest; odrzekł z dumą lokaj.
— I oczekujesz na księcia?
— Nie inaczej; pojedziemy ztąd do Senatu, gdzie książę zamierza wygłosić mowę.
— A więc za chwilę wyjdzie z Ministerjum?
— Ma się rozumieć!
— Będę go mógł widzieć?
— Zapewne...
— I mówić z nim?
— A! to rzecz inna... Książę niema zwyczaju udzielać posłuchań na ulicy. Ale cóż u czarta masz pan mu do powiedzenia?
— Jestem synem jednego z dawnych sług jego ojca, i chciałem prosić księcia o miejsce dla siebie w stajniach...
— Do jakiej roboty?
— Do posług stajennego.
— Na teraz mamy wszystkie miejsca zajęte, odrzekł lokaj wyniośle. — Skoro jednak książę przypomni sobie twojego ojca, być może zechce zająć się tobą. We własnym wszelako swoim interesie, posłuchaj mej rady...
— Najchętniej.
— Nie zaczepiaj księcia teraz przy jego wyjściu z Ministerjum. Idź lepiej na ulicę świętego Dominika i zaczekaj w pałacowej bramie...
— A... zatem książę mieszka w pałacu, przy ulicy św. Dominika?