Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/142

Ta strona została przepisana.

— Ja osobiście nic... Lecz pan Bouvaret sędzia śledczy, chce z tobą pomówić i rozkazał mi przyprowadzić cię do jego gabinetu.
— Niepójdę! — krzyknął z uporem Jan-Czwartek.
— Tak?
— Tak!
Tu łotr usiłował powtórnie wymknąć się i uciec.
Przewidując to Jobin, ścisnął mu rękę zniebywałą siłą, szepcąc:
— Bez oporu i skandalu!.. rozumiesz? — Mam rozkaz przyaresztowania ciebie, musisz pójść ze mną!
Pozkaz przyaresztowania mnie? — powtórzył z przestrachem złodziej.
— Tak. Chcesz, to ci pokażę ów rozkaz?..
— Niepotrzeba! Lecz skutkiem czego mnie aresztują?
— Nie wiem... Ty sam powinieneś wiedzieć lepiej odemnie.
— W niczem nie przewiniłem...
— Powiesz to sędziemu śledczemu.
Dwaj miejscy gwardziści pełniący służbę przy Ministerjum, spostrzegłszy, że pomiędzy temi dwoma mężczyznami wszczęła się jakaś sprzeczka, zbliżyli się do nich.
— Jestem policyjnym agentem, rzekł do nich Jobin.
Znając go dobrze strażnicy, salutowali po wojskowemu.
— Otrzymałem rozkaz przytrzymania tego ptaszka, — mówił agent dalej, dopomóżcie mi w tem...
— To niepotrzebne, mruknął Jan-Czwartek. Pójdę za panem dobrowolnie.
— Tak?... i w drodze ucieknę... dodał z ironiją agent. Znam ja się na waszych wybiegach... Starego jak ja wróbla, nie weźmiesz na plewy!
Dwaj miejscy strażnicy umieścili się, jeden po prawej, drugi po lewej stronie Jana-Czwartka.