Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Tak, i mnie to raczej dziwić się trzeba że cię tak prędko zamkniętego widzę.
— Tak prędko? odparł Jan z osłupieniem, wiesz zatem o wszystkiem co się stało?
— Ma się rozumieć...
— Opowiedz więc co znaczy ta cała historja?
— To znaczy że Szpagat cię zadenuncjował... lecz ja w tem nie brałem udziału... przeciwnie robiłem, com tylko mógł z mej strony, aby powstrzymać rozszalałą falę, ale nadaremnie...
— Zagniewany jest więc na mnie?
— Śmiertelnie...
— Zkąd... za co?
— Przekonanym jest, żeś ty umyślnie kazał nas pochwycić policji, aby na swoją rękę poprowadzić interes na Berlińskiej ulicy.
— To fałsz! — wykrzyknął Jan-Czwartek.
— Wiem o tem... Jestem przekonany... Ale on tak nabił sobie tem głowę, że niechce wierzyć żadnym usprawiedliwieniom.
— Zkąd mu to przyszło do mózgownicy? Wszak nie „pracowaliśmy“ razem?.. Nic przeciw mnie powiedzieć nie może!..
— Zkąd sobie uroił coś podobnego, niewiem! Ty sam powinieneś to rozwiązać. Przychodzę ostrzedz cię, abyś się miał na baczności i wiedział jak masz odpowiadać, skoro cię wezwą przed sędziego śledczego.
— Ha! łajdak... infamus! — wołał Czwartek. Czy on jest tutaj?
— Niema go. Wzywany był na badanie, a potem odprowadzono go pod konwojem do „Magdalenek“. Powiedział mi, że tam będzie odsiadywał karę.
— Jan-Czwartek zacisnął pięści.