Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/159

Ta strona została przepisana.

W kilku słowach, wypowiedzianych cicho, objaśniła co zaszło.
— Do pioruna!... Co począć wyszepnął Jerzy.
— Unikać oberży, dziś wieczorem, a jechać wprost do świeżo wynajętego mieszkania.
— Dobrze mówisz, — odrzekł, — wsiadając obok Klaudji i rozkazał woźnicy jechać w przeciwną stronę.
Na dany znak przez Jerzego, kabrjolet zatrzymał się przed ubogim domostwem, wysiedli oboje pasażerowie, a woźnica otrzymawszy należną sobie zapłatę, zawrócił do Paryża.
Jerzy otworzywszy drzwi domu kluczem, jaki miał przy sobie, wyładował przywiezione z sobą pakunki i zapalił świecę. Klaudja zaczęła przepatrywać mieszkanie w jakim miała przez dni kilkanaście pozostawać.
Przejrzawszy skrupulatnie parter, wązkiemi jak drabinka schodkami, udała się na pierwsze piętro.
Postawiwszy płonącą lampę na stole, pobiegła do okna i rozsunąwszy firanki, spojrzała przed siebie.
Jerzy prawdę powiedział.
Z miejsca w jakim się znajdowała można było objąć wzrokiem cały ogród willi pani Rougeau-Plumeau, a drzewa z liści ogołocone w tej porze, dozwalały sięgnąć spójrzeniu w głąb mieszkania.
Jedno z okien tegoż, było żywo oświetlone lampą elektryczną, i blaskiem ognia gorejącego na kominku.
Przezroczyste u okien firanki dzięki silnemu oświetlaniu, dozwalały rozeznawać znajdujące się wewnątrz ludzkie postacie.
— Nieocenione stanowisko... wołała z radością Klaudja. Ach! gdybym tu miała lornetkę...
— Oto ją masz!... — ozwał się Jerzy, — wchodząc na tę chwile.
— Pomyślałeś o wszystkiem!.. Jesteś człowiekiem godnym uwielbienia! I skierowawszy lornetkę o szkłach po-