— Lat temu ze dwadzieścia.
— Stara historja!
— Masz słuszność, nie mówmy o tem, a wróćmy raczej do małego pałacyku przy Berlińskiej ulicy. Sądzisz więc, że powyższa osobistość jest grubo wypchana złotem?
— Jestem tego pewny — rzekł Szpagat.
— Zkąd możesz być pewny?
— Ponieważ widziałem banknoty.
— Opowiedz nam jak to było?
— Słuchajcie! — Przed trzema dniami poszedłem na stację północnocnej drogi żelaznej, przed nadejściem pociągu.
— Oczekiwałeś tam na kogo?
— Oczekiwałem na sposobność ulżenia któremu z podróżnych, w dźwiganiu walizy, lub torby podczas nocy, słowem, chciałem mu wyświadczyć przysługę... dodał, szyderczo się uśmiechając.
— A więc?..
— Otóż, prócz straży miejskiej stojącej przy drzwiach, znajdowały się tu i „muchary“ w sali oczekiwania, po mieszczańsku poprzebierani. Ja mam wzrok amerykanina... Jakikolwiek bądź ubiór wdziałby on na siebie, poznam natychmiast policjanta. Zabierałem się już do wyjścia, gdy świsnęła maszyna pociągu nadchodzącego z Calais zatrzymałem się sam nie wiem dlaczego?
— To tak, jak przy grze w landsknechta miewa się tchnienie, rzekł były notarjusz.
— Masz rację, moje stare Gęsie-Pióro. Nie było wiele przybywających, sala prędko się opróżniła. Widząc, że nie ma co robić, wyjść chciałem, gdy ukazały się nagle dwie damy w podróżnych ubiorach. Dwie parafjanki, pomyślałem sobie, ale djabelnie mówię wam szykowne!
— A zatem dwie arystokratki? — wtrącił Jan-Czwartek.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/16
Ta strona została skorygowana.