dwójnych na okno oświetlone willi, wpatrywała się zaciekawiona w głąb jego.
Pani Amadis obwieszona klejnotami jak wystawa jubilerskiego sklepu, siedziała przy kominku na wielkim fotelu.
Zygmunt de la Tour-Vandieu, przechadzał się wielkiemi krokami po pokoju, a następnie przystanął naprzeciw doktora Leroyer mówiąc coś do niego w ożywieniu.
Po kilku minutach pani Amadis zerwała się z krzesła, podczas gdy Zygmunt z doktorem zbliżyli się do łóżka chorej.
— Jak to dobrze, żeśmy tu przyszli! szepnęła Klaudja Vandi do Jerzego, chwila stanowcza się zbliża.
Zbliżała się w rzeczy samej, tak, iż młoda kobieta w pięć minut później wydała jęk ciężki.
Jękowi temu zawtórował cichy płacz niemowlęcia, i doktór Leroyer pochylony nad łóżkiem, podniósł się, a ukazując drobną istotkę drżącemu ze wzruszenia i trwogi Zygmuntowi wyrzekł:
— Masz pan syna!..
Radość zabłysła chwilowo na obliczu młodego księcia, obawa wszakże nagle ją rozprószyła. Stan zdrowia ukochanej przezeń kobiety, zdawał mu się być zatrważającym.
Zapytywał o to spojrzeniem starego doktora.
Wyszli obadwa do przyległego pokoju, gdzie lekarz wyznał iż podziela jego obawy.
Chorej groziło niebezpieczeństwo śmierci, mimo że wyratowanie jej wykluczonem nie było, doktór Leroyer nie chcąc przyjąć na siebie odpowiedzialności, zażądał sprowadzenia pierwszorzędnych lekarzy.
Zygmunt miał wybiedz już, ażeby jechać do Paryża, gdy zatrzymawszy się we drzwiach, wrócił do doktora.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/160
Ta strona została skorygowana.