Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/162

Ta strona została przepisana.

— Zapominasz że prawo w pewnych nagłych okolicznościach dozwala na związek in extremis. Małżeństwo to jest ważnem, a dziecko prawym spadkobiercą twojego brata.
— Wszystko więc dla nas stracone?
— Być może... lecz nierozpaczam jeszcze...
— W czemże pokładasz nadzieję?
— Niewiem... Oczekiwać trzeba.
Tu powróciwszy na swe obserwacyjne stanowisko Klaudja, skierowała bardziej pilnie niż przedtem lornetkę na oświetlone okno pokoju.
Widziała, jak Zygmunt czule żegnał Esterę, jak całował swojego syna, a uścisnąwszy rękę doktora, wyszedł z pokoju.
Nie namyślając się ani chwili, z okrzykiem głuchej nienawiści, wybiegła szybko na dwór podążając do oberży pod „Białym Koniem“ dokąd wyprzedzał ją Zygmunt idący naprzód o kilkadziesiąt kroków.
Wszedłszy na podwórze, kazał wyprowadzić konia Kluudja ukryta za bramą oczekiwała.
Po kilku minutach, młody książę wyjechał konno z oberży, pędząc galopem.
— Jedzie do Paryża... mruknęła kurtyzanka. Mamy całą noc przed sobą do działania.
Brama wjazdowa pozostała na wpół otwartą. Klaudja wysunęła się z poza tej bramy i w ciemnościach podążyła ku szopie, gdzie rano dnia tegóż, zauważyła wiszące na deskach ubrania stajennych posługaczów.
Zdjęła po omacku dwa takie ubrania, wdziała bluzę na kostjum swój męzki, czapką nakryła głowę, a zwinąwszy w pakiet inną czapkę i bluzę, pobiegła do willi Rougeau-Plumeau gdzie zadzwoniła gwałtownie.
Pokojówka pospieszyła jej otworzyć.
— Zastałem doktora Leroyer? zapytała Klaudja zmieniwszy głos.