Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/163

Ta strona została przepisana.

— Jest... Co żądasz od niego?
— Przyszedłem powiedzieć aby jak najprędzej powracał do domu. Stara jego służąca leży w ataku apopleksji, umrze lada chwila. Kazano mi doktora powiadomić o tem.
Tu szybko się oddaliła.
W minutę potem, przerażony doktór Leroyer podążał do domu, a Klaudja wróciła do Jerzego.
Co znaczy ta maskarada? — zapytał widząc ją w takiem przebraniu.
Za całą odpowiedź podała mu pakiet zwinięty.
— Wdziewaj co prędzej to na siebie. Nietrać ani chwili! zawołała.
Jerzy wypełnił polecenie.
— A teraz, — dodała, bierz sadze z komina, i uczernij twarz sobie.
Markiz usłuchał.
— Pójdź ze mną! wołała nakazująco.
— Gdzie? — Do willi Rougeau-Plumeau, ażeby obrabować z biżuterji tu grubą panią Amadis.
— Kraść!.. zawołał Jerzy w osłupieniu.
— Nierozumiesz... Kradzież będzie tu tylko pozorem... W zamieszaniu, skoro wpadniemy, pogasisz światło i rzucisz jakiś sprzęt ciężki, niby wypadkiem na kolebkę dziecka... Oto cel naszej wyprawy. Co do umierającej Estery, zajmować się nią niemamy potrzeby.
W kilka minut dwaj wspólnicy zbrodni, przedostali się przez mur ogrodowy.
Drabinka służąca do obcinania drzew, a przystawiona do okna pokoju chorej, była im pomocną ku temu.
— Dalej!.. zawołała rozkazująco.
Jerzy wszedł na drabinkę, silnym pchnięciem ramienia wysadził okno i wskoczył do pokoju.