Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Klaudja stojąc za oknem słyszała wszystko i odgadła to, czego dosłyszeć nie mogła. Wbiegłszy na szczeble drabinki, wpadła do pokoju.
Markiz leżąc na ziemi, chrapał, bliski uduszenia. Widząc to Klaudja, wyjęła z kieszeni rewolwer, i strzeliła do Estery. Biedna kobieta puściła swój łup natychmiast i z jękiem upadła na podłogę.
Jerzy się podniósł.
Wielkie czarne koła migały mu przed oczyma. Chwiał się na nogach.
Klaudja poprowadziła go do okna, przez które wyskoczywszy oboje, zniknęli w ciemnościach nocy, w chwili gdy doktór Leroyer wchodził do pokoju ze służącą.
Zapaliwszy lampę, zrozumiał cel mistyfikacji, jakiej padł ofiarą.
Esterę, pokrytą krwią, ułożono na łóżku. Pozostawała w omdleniu, lecz żyła, a rana zadana, nie przedstawiała niebezpieczeństwa, ponieważ kula drasnęła tylko skórę.
Pani Amadis pobiegła do dziecka. Bóg je strzegł widocznie, bo spało spokojnie w kolebce.
Idźmy za zbrodniarzami w ich ucieczce.
Instynkt zachowawczy pędził Jerzego, który był bliskim pomieszania zmysłów. Klaudja ciągnęła go z sobą.
Gdy weszli do swego mieszkania, w pobliżu willi Rougeau-Plumeau upadł na krzesło przykładając ręce do szyji, na której zaciśnięte paznokcie Estery pozostawiały liczne ślady.
Klaudja podała mu kieliszek Madery, zmyła krew spływającą, z zadraśnień i rozkazała mu twarz umyć.
Nieszczęściem wody brakowało. Zastąpiła ją stojąca w kącie butelka szampańskiego wina. Dwie bluzy i dwie czapki spalono na kominku, aby usunąć wszelkie poszlaki popełnionej zbrodni.
— A teraz, idźmy... wyrzekła.