— Gdzie... dokąd? — pytał drżąc Jerzy.
— Do oberży pod „Białym koniem“, gdzie mamy przecież własne mieszkanie. Nikt nas nie zobaczy powracającemi, a gdyby wyprowadzono śledztwo, będą świadczyć żeśmy z domu nie wychodzili wcale.
Równo ze świtem, powóz pocztowy zatrzymał się przed bramą tejże oberży. Przywiózł on do willi Rougeau-Plumeau księcia Zygmunta i dwóch najsławniejszych doktorów Paryża.
Pan Leroyer przyjął ich mocno wzburzony i opowiedział, co zaszło tej nocy.
Estera spała snem gorączkowym. Krople krwi wydobywały się z pod opaski położonej na ranie, spływając po jej bladych policzkach.
Zygmunt, ugodzony tym widokiem w głąb serca, padł bezsilny na krzesło i płakał jak dziecię.
Dwaj doktorzy zbliżyli się do łóżka chorej. Zaledwo jednak poczęli rozpytywać pana Leroyer o szczegóły napadu, Estera zbudziwszy się nagle, usiadła na łóżku.
Uśmiechnąwszy się, powiodła wzrokiem po otaczających i śpiewać zaczęła.
— Żyć będzie... ozwał się jeden z doktorów, wszak nie ciesz się książę przedwcześnie, bo nieszczęśliwa jest obłąkaną.
Tegoż samego dnia, w obec nastąpionych okoliczności, Zygmunt postanowił opowiedzieć wszystko pułkownikowi Dérieux.
Mówił sobie, iż honor i uczciwość niepozwalały ukrywać mu dłużej tego, co się stało, i że należało zawezwać starca