— Prosił doktora Leroyer, by zechciał przyjąć opiekę po nad tym nieznanym dotąd potomkiem wielkiego rodu, nad owym przyszłym spadkobiercą olbrzymiego majątku, prosił, aby był jego opiekunem, obrońcą, ojcem dlań prawie.
Stary doktór, przestraszony tak wielką odpowiedzialnością, odmówił z razu, lecz mimo to Zygmunt nie uznał się być pokonanym.
Odwołał się do serca starca, przedstawiając smutne położenie niemowlęcia, bardziej opuszczonego, niż najbiedniejsze z sierot.
Pan Leroyer, jako najzacniejszy z ludzi, niemógł się oprzeć takiemu żądaniu. Przyjął na siebie ten obowiązek, ale stanowczo wykluczając wszelkie pieniężne wynagrodzenie.
Książę nie nalegał w tym razie, prosił jedynie, by doktór zachował najściślejszą tajemnicę co do obecności malca w swym domu i nie odpowiadał na zapytania ciekawych, jakich nie zbraknie w takim wypadku.
Pan Leroyer przyrzekł najgłębsze milczenie, a jego słowu wierzyć było można.
Po upływie dwóch tygodni pani Amadis z Esterą powróciły do Paryża w karecie, którą powoził sam książę Zygmunt, dla uniknięcia badań nazbyt ciekawych osób.
Tego samego dnia doktór Leroyer zabrał nowonarodzone niemowlę do siebie, sprowadziwszy dlań mamkę młodą i zdrową wieśniaczkę z Villeneuvé.
Wieczorem, rozbierając dziecię, znalazła mamka za, tkniętą pod pówijaczkiem kopertę z adresem:
W kopercie znajdowało się dwanaście tysięcy franków, banknotami i kilka słów do Zygmunta z proźbą, ażeby doktór zechciał przyjąć te pieniądze, jako wynagrodzenie roczne za koszta i trudy poniesione w wychowaniu dziecka.
Pan Leroyer głęboko wzruszony tą szczodrobliwością, schował te pieniądze! nie wspominając nic o nich swojej sta-