Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— Jesteśmy zarazem ocaleni!.. — zawołał. — Prześlemy list jutro, a pojutrze weźmiemy się do dzieła.
— Nie tak spieszno mój przyjacielu, odpowiedziała Klaudja. Trzeba się nam najprzód upewnić o wyniku walki, to jest o rezultacie pojedynku twojego brata z kapitanem Corticelli, a potem wynaleźć bandytę ze krwi i kości, któryby za kilka sztuk złota zobowiązał się zgładzić starego doktora i dziecię.
— Gdzież znajdziesz takiego zbója?
— W karczmie, przy moście de Courbevoie tej prawdziwej jaskini łotrów różnego rodzaju.
— Któż go tam pójdzie szukać?
— Ty pójdziesz.
— Ja... kiedy?
— Tej nocy.
Około jedenastej, Jerzy, przebrany za wyrobnika, udał się w drogę.
Klaudja złamana znużeniem, po dniu tak pracowicie spędzonym, rzuciła się na łóżko i natychmiast zasnęła.
Pomimo jednak snu twardego została przebudzona jakimś dziwnym szmerem.
Zerwawszy się na łóżku nasłuchiwać zaczęła i wkrótce odgadła co znaczył przygłuszony ów hałas.
Odrywano okiennice w pokoju gdzie spała.
Wiemy że kochanka markiza była kobietą odważną.
Wyskoczywszy z łóżka, wdziała na siebie co prędzej męzkie ubranie, jakiego nie opuszczała od czasu przybycia do Neuilly, jedną z poduszek ułożyła w kształcie śpiącej ludzkiej postaci, a pochwyciwszy leżące na stoliku pistolety, wybiegła do przyległego pokoju, zostawiwszy drzwi na wpół przymknięte za sobą.
Za chwilę wyłamano okiennicę.
Złodziej, wyciąwszy szybę djamentem, otworzył okno i wszedł do pokoju.