Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Był to młody mężczyzna wysokiego wzrostu, przerażająco chudy. Zatrzymał się nasłuchując, a niedosłyszawszy żadnego szmeru, zapalił ślepą latarkę i rozglądać się zaczął wokoło.
Na stoliku, przy łóżku, leżał zegarek złoty z łańcuszkiem, dostrzegłszy go złodziej, zbliżał się cicho, i już pochwycić miał zdobycz gdy wzrok jego zatrzymał się na leżącej pod kołdrą postaci.
Wydobył nóż z kieszeni, otworzył go, i rzuciwszy się już miał ugodzić w mniemaną ofiarę, gdy Klaudja ukazała się we drzwiach mierząc w napastnika trzymanemi w obydwóch rękach pistoletami.
Strwożony złodziej chciał uciekać. Młoda kobieta nie pozwoliła mu na to. Dziwna myśl nagle zabłysła w jej głowie.
— Jesteś na mojej łasce!... zawołała; jeżeli chcesz żyć, porzuć ten nóż!
Napastnik usłuchał bez szemrania.
Klaudja trzymając wciąż wycelowane w niego lufy pistoletów, kazała mu iść przed sobą a wprowadziwszy go tym sposobem do małego bez okna gabineciku, zamknęła go tam na klucz, oczekując na przybycie Jerzego.
Markiz powrócił nad ranem, lecz bez żadnego skutku, ponieważ łotrzy znajdujący się w karczmie, wzięli go za przebranego policjanta i mówić z nim nie chcieli.
— Otóż widzisz, żem ja znalazła to, czego ty znaleźć nie mogłeś, — zawołała śmiejąc się Klaudja: I otworzyła drzwi gabinetu.
Przestraszony złodziej upadł na kolana, prosząc o darowanie sobie życia.
Był to znany nam dobrze Jan-Czwartek.
Pragnąc wzbudzić litość nad sobą, opowiedział iż w niemowlęctwie znaleziono go porzuconego nad rowem, a było to we Czwartek w dzień świętego Jana, ztąd więc dano mu nazwę: „Jan-Czwartek“...