Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Pan jesteś zapewne osobą na którą oczekuję? — zapytał.
— A na kogóż pan czekasz? — odrzekł przezornie stryj Pawła.
— Na doktora Leroyer z Brunoy, i zbliżywszy się, dodał przyciszonym głosem: Jestem zaufanym przyjacielem księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu.
Słowa te rozprószyły wszelkie powątpiewanie.
— Dobrze; jestem na wasze rozkazy, — odpowiedział starzec.
— A więc zechciej pan pójść za mną; powóz na nas oczekuje w pobliżu.
Doktór Leroyer szedł za Jerzym, trzymając dziecię na ręku, i wsiadł wraz z markizem do fjakra, którym powoziła Klaudja. Zaciąwszy konie wyruszyła szybko w stronę Neuilly.
O trzysta kroków w tyle po za niemi toczył się inny wehikuł. Był to fjakr nr. 13 wiozący do Courbevoie synowca doktora. Zmęczone szkapy Piotra Loriot upadały ze znużenia. Szły nierównym, przerywanym krokiem, ożywiane chwilowo uderzeniami bicza.
Przy bramie Maillot, odległość pomiędzy dwoma fjakrami jeszcze się zwiększyła. Fjakr Loriota pozostał w tyle już nie o trzysta, ale o sześćset kroków.
Paweł Leroyer, któremu tyle na pospiechu zależało drżał z niecierpliwości i trwogi.
Przebyli na koniec długą aleję, prowadzącą do mostu de Neuilly, gdy nagle na skręcie konie Loriota stanęły, niechcąc ruszyć z miejsca.
Daremnie przemawiał on do nich, próżno okładał je biczem, poruszyły się konwulsyjnie, ale niemogły iść dalej, a jeden z nich, poślizgnąwszy się na błocie, upadł i złamał dyszel.
Loriot zsiadł z kozła, i klnąc zapamiętale, powiadomił swojego pasażera o nastąpionym wypadku.