Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Pochylił się nad Sekwaną, wsparłszy się na parapecie, a jego wzrok nawykły do ciemności rozróżniał wyraźnie na szarych kamieniach tegoż ciemne krwawe plamy. Stał nasłuchując, lecz żaden szmer niedobiegł teraz jego uszu, nic... prócz cichego szumu wód, płynących wartko pod arkadami.
Jęk niepowtórzył się więcej.
W kilka minut później, synowiec doktora dzwonił do drzwi swojego wierzyciela Morisseau, do którego natychmiast wprowadzonym został.
— Oto pieniądze, — rzekł, — proszę o wydanie mi weksli.
Tu położył na stole sześć biletów tysiącfrankowych.
Morriseau cofnął się z przestrachem i wstrętem.
— Ależ te banknoty są krwią zbroczone!... zawołał. Na rękach pańskich są krwawe plamy!..
— Paweł oniemiały z przerażenia, spojrzał na swoje ręce, na banknoty i zobaczył w rzeczy samej że tak jego ręce jak i bilety bankowe były krwią poplamione.
Przestrach bez granic malował się w jego spojrzeniu. Drzeć zaczął na całem ciele od stóp do głowy.
— Ha! teraz odgaduję... rozumiem!.... wyjąknął zaledwie dosłyszalnym głosem. Ów krzyk rozpaczliwy... te jęki... ów głuchy odgłos, jak gdyby spadającego ciała w głąb rzeki, wszystko mi jasno przedstawia się teraz!... W pobliżu mnie popełniono zbrodnię... Zbrodnię w moich oczach prawie!...
— Zbrodnię? powtórzył Morisseau, w którym nagle zrodziło się podejrzenie. O jakiej zbrodni pan mówisz?
Paweł opowiedział w krótkości co słyszał przed kilkoma minutami, gdy przechodził mostem de Neuilly i spotkanie jakiegoś uciekającego człowieka.
Morisseau słuchał, ale nie wierzył słowom opowiadającego, mimo to przyjął sześć banknotów i oddał sfałszowane weksle.
Paweł Leroyer wrócił do Paryża.