W tydzień coś później, stara księżna de la Tour-Vandieu umarła, a jej syn, markiz Jerzy wszedł w posiadanie tytułów i majątku po starszym bracie.
∗
∗ ∗ |
Wiemy, że Jan-Czwartek po zamordowaniu doktora i otrzymaniu za to pięciu pozostałych luidorów, zabrawszy dziecko, uciekł w stronę Courbevoie.
Przebywszy most, skręcił na prawo, i szedł przez plac targowy, wiodący z Courbevoie do Asniéres zkąd spadzistą drożyną dostał się na wybrzeże.
Tu przystanął zdyszany, jak gdyby na wpół obłąkany, bezsilny. Pot gęstemi kroplami spływał mu po czole. Usiadł i spojrzał na tę drobną niewinną istotę, którą miał zgładzić, tak jak zgładził starca.
Chłopczyna mający lat dwa zaledwie, niemógł mieć pojęcia o zagrażającem sobie niebezpieczeństwie rozumiał wszakże, że się znajduje w rękach obcego człowieka i bojaźń go ogarnęła, drżał cały.
Biedne dziecko, niepłakało wprawdzie, lecz jasne swoje oczęta utkwiło w wybladłej twarzy zbrodniarza, czepiając się drobnemi rączkami jego ubrania.
Uszedłszy jeszcze kilkanaście kroków i będąc pewnym, iż go już nikt nie zobaczy, Jan-Czwartek pochwycił chłopczynę i wzniósł go nad swą głowę, chcąc rzucić go w rzekę. Malec wszelako jeszcze silniej przytulił się do niego i pośród płaczu wyjąknął głosem błagalnym: