Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Jakto? — nie było tam więc nikogo?.. zawołał były notarjusz.
— Nikogo.
— Ani odźwiernego?
— Mówię wam nikogo.
— To dziwne!
— Nic dziwnego, rzecz bardzo prosta. Z rozmowy matki z córką dowiedziałem się, że matka przed tygodniem przyjechała sama do Paryża z Londynu, gdzie zamieszkiwała.
— Zkąd wiesz, że ona zamieszkiwała w Londynie? — pytał Jan-Czwartek.
— Wiem że ztamtąd przybyły, ponieważ na bagażach był napis: „Londyn“.
— Jest to więc Angielka?
— Zdaje się. Adres na zawiniątkach powiadomił mnie że się nazywa „Dick Thorn“, mówi wszelako, po francusku, jak Paryżanka.
— Dick-Thorn... powtórzył Brisson. Jest to szkockie nazwisko.
— Mniejsza o to, szkockie, czy angielskie, to nas nie obchodzi.
— „Masz słuszność“! — Ale opowiedz nam koniec tej znajomości.
— Zakończenie było tak proste jak i początek. Dopomogłem woźnicom w noszeniu bagażów na pierwsze piętro, gdzie otworzono okiennice, co pozwoliło mi zobaczyć wytworne umeblowanie pozłacane, jedwabiem kryte, kobierce, zwierciadła i tym podobne wielko-światowe wspaniałości.
Dama zapłaciła woźniców, którzy odeszli.
— A tobie ile się należy mój przyjacielu? — zapytała, zwracając się do mnie.
— „Sądzę, że sto sous milady, nie byłoby za wiele?