Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

— Nie!... bobo... Nie... nie!..
Czwartek niewykonał zamierzonego poruszenia. Opuścił ręce. Jakieś nieznane mu dotąd opanowało go uczucie. Ta prośba i łzy dziecięcia zbudziły w jego zbrukanej duszy uśpioną dotąd litość i miłosierdzie. Spojrzał na chłopca któremu po ślicznej twarzyczce grube łzy spływały, a który chwilowo uspokojony zaczął drobnemi rączkami głaskać policzki nędznika.
— Do pioruna!... — zawołał, — gdyby pies nawet takim wzrokiem spojrzał na mnie, niemógłbym go zabić!...
— Wygrałeś sprawę, mój mały!... Niech mnie djabli porwą jeżeli ci zrobię co złego!... Ucałuj mnie za to!... I mówiąc to, podsunął malcowi do pocałunku swoją twarz wychudłą, a następnie zwrócił się w stronę mostu de Neuilly.
Po za mostem dostrzegł stojącego fjakra, około którego kręcił się jakiś człowiek.
Był to Piotr Loriot, naprawiający połamany dyszel, przy pomocy gwoździ i postronków, jakie miał przy sobie, ażeby jako tako dowlec się do Paryża.
Jan-Czwartek przebiegł szybko około niego. Co z resztą obchodziło go strapienie biednego dorożkarza? — Nagle jednakże stanął przerażony. Jakiś niezwykły dreszcz wstrząsnął nim od stóp do głowy. Mgła przysłaniała wzrok jego, a silny ból rozdzierał mu piersi.
— Co mi jest? do miljon czartów!... zawołał, — co się to znaczy? Nie doznawałem nigdy nic podobnego. I nie puszczając dziecka, ocierał rękami pot spływający mu z czoła. Wydaje mi się jak gdybym był pijany... a przecież nic nie piłem, prócz tego wina z butelki? Nie podobna, ażeby te dwie szklanki tak zamąciły mi w głowie!... Nic innego jak zmęczenie... tak to przejdzie!
Cierpienie uspokoiło się chwilowo i zaczął iść dalej, czuł jednak, że nogi mu osłabły, w uszach huczało, palące pragnienie dokuczało mu do niewytrzymania. Rad był co ry-