Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/191

Ta strona została przepisana.

chlej przybyć do Paryża, a zapytywał siebie czyli przybyć zdoła?
Jego oddech świszczący wychodził z trudnością z zaschniętego gardła, a ból ostry sprawiał uczucie, jak gdyby ostrze rozpalonej szpady zatopiono mu w piersiach.
— Co to jest... do kroć piorunów? powtórzył. Czuję ogień w całym ciele... Ach! gdybym go mógł czem ugasić.
Uklęknął po na błotnistą kałużą i czerpiąc wodę rękoma, pił chciwie.
Doznawszy ulgi chwilowo, podniósł się, wziął dziecię jakie posadził przy sobie na ziemi, i znowu iść zaczął, lecz chwiejąc się i zataczając co chwila. Doszedłszy tym sposobem do pól Elizejskich, zatrzymał się po raz trzeci.
Drzewa zdawały się tańczyć w około niego w jakimś szalonym wirze. Ziemia usuwała mu się pod nogami. Bolesne kurcze wykrzywiały członki, tamując chód jego.
— Niemogę iść dalej!... niemogę!... wyjęknął przygasłym głosem. — Ach! to ten malec jest tego przyczyną, zbyt ciężkim jest na swój wiek. Zostawię go tu, bo nieść dalej niemogę... Znajdą się dobrzy ludzie, którzy go wezmą do siebie.
To mówiąc zbliżył się do jednego z murowanych domów stojących w alei, ucałował dziecię i posadził je pod bramą dla zabezpieczenia od deszczu, poczem iść zaczął, chwiejnym, nierównym krokiem.
Cierpienia zbrodniarza zwiększały się z każdą chwilą. Trucizna wlana przez Klaudję do wina, działać zaczęła. Postąpił jeszcze kilkadziesiąt kroków, poczem w strasznych konwulsjach padł całym ciężarem na ziemię, wydając przeraźliwe krzyki i jęki.
Dwaj przechodzący miejscy strażnicy znaleźli go prawie umierającym i przenieśli w sprowadzonej lektyce do szpitala w Beaujou, gdzie miejscowi lekarze gorliwie się nim zajęli.