Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/196

Ta strona została przepisana.

w otchłań zbrodni i kału, czyniąc zeń najpospolitszego mordercę.
Ów nędznik nie czuł wszelako wyrzutów sumienia.
Zabrawszy miljon po bracie, dobra, tytuły i pałace, zmienił charakter, jak niektóre gatunki wężów zmieniają swą skórę. Nazajutrz był już niepodobnym do siebie. Nosił głowę wysoko, rozkazywał dumnie, a pycha tryskała mu z oczu.
Wszakże Klaudja powiedziała kiedyś:
— Pogardzają tobą... grożą ci... gnębią, prześladują... przyjdzie czas, że pochylać będą czoła przed tobą i to w krótce, niezadługo!
Przepowiednia kurtyzany sprawdziła się co do słowa. Natarczywi i nieprzystępni wierzyciele przychodzili z pochylonemi głowami, ofiarując swoje usługi księciu de la Tour-Vandieu, który ich wyrzucać kazał swemu plenipotentowi.
Otrzymał on bowiem rozkaz zapłacenia ich i wyrzucenia za drzwi.
Przeszłość nie istniała teraz dla księcia.
Jerzy obecnie znajdował wszędzie, nawet na królewskim dworze życzliwe przyjęcie, do którego dawał mu prawo jego tytuł i stanowisko.
Klaudja Varni pragnęła teraz objąć ster rządów i zapanować samowładnie, jak niegdyś.
Chciała zgarnąć dla siebie cząstkę tego mienia, jakie zdobyli wspólnie całym szeregiem zbrodni, słowem, pragnęła zostać księżną de la Tour-Vandieu.
Jerzy oparł się temu, niechcąc o niczem słyszeć. Panowanie kurtyzany na zawsze się skończyło. Książę niepotrzebując jej teraz, odrzucił ją, jako bezużyteczne narzędzie.
Zdumiona i rozirytowana, grozić mu zaczęła. Przyjął te groźby uśmiechem. Bo czegóż miał się obawiać? Był wszechwładnym... Potęgą majątku i stanowiska zatarłby wszystko a zresztą oskarżając jego, zgubiłaby i siebie.