Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— „Oto są: — odpowiedziała, otwierając portmonetkę.
Nic tam wszelako nie znalazła, wydawszy resztę drobnych na zapłacenie woźniców.
— „Nie lękaj się; mówiła do mnie z uśmiechem, będziesz zapłaconym.
I otworzyła czerwoną safjanową torbę, przedmiot na który pożądliwie spoglądałem.
— Cóż tam w niej było? — zapytał żywo Jan-Czwartek.
— Ach! moi drodzy, omal żem nie upadł oszołomiony. Wyjęła z niej szkatułkę, a szkatułka była pełna złota, luidorów i tym podobnie. Mogło się w niej tego wszystkiego znajdować na pięć tysięcy franków...
— Nie żart... do pioruna!
— Ale to nic jeszcze... Podczas gdy dama dawała mi złotą sztukę pięcio-frankową, rzuciłem wzrokiem w głąb torby.
— I widziałeś banknoty? — przerwał Brissson.
— Cztery do pięciu grubych paczek pieniędzy każda conajmniej na dziesięć tysięcy franków.
— Nie pochwyciłeś ich?
— Zapominasz, że były tam dwie kobiety.
— Trzeba je było ogłuszyć uderzeniem.
— Myślałem o tem, ale dokonać się to nie dało.
— Dla czego?
— Woźnice jeszcze stali w podwórzu, na pierwszy krzyk, mogliby wejść, i zostałbym przytrzymany.
— Masz słuszność; — byłaby to partja przegrana. Te banknoty i tak mieć będziemy.
— To pewna! — Tak jak gdyby znajdowały się już w naszej kieszeni! — Mówisz więc, że tam niema służących?
— Nie było ich tego wieczoru, ale są już obecnie...