Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Oczy jedynie błyszczące inteligencją, mogły zwrócić uwagę obserwatora, dając poznać że ma przed sobą bądź co bądź jakiegoś niepospolitego człowieka.
Książę na jego powitanie wstał z krzesła.
Theifer zbliżył się do biurka, ukłonił powtórnie i stanął nieruchomie.
Kamerdyner odszedł, pozostali sami.
— Pisałem do pana... — zaczął Jerzy.
— Moja obecność tu świadczy, że list księcia odebrałem... — odrzekł przybyły. Po przeczytaniu listu nie tracąc chwili, pospieszyłem i jestem na pańskie rozkazy.
Dzięki za pospiech...
— Jest to moim obowiązkiem, zwłaszcza gdzie chodzi o spełnienie życzeń księcia.
— Radbym z panem pomówić w pewnej kwestji, lecz przedewszystkiem, usiądź pan, proszę... I siadając za biurkiem Jerzy, wskazał ręką krzesło przybyłemu.
Nastąpiła chwila milczenia. Theifer oczekiwał na zapytanie.
— Jakże... jesteś pan zadowolony ze swego urzędowania w policyjnej prefekturze, panie Theifer? — zagadnął Jerzy de la Tour-Vandieu.
— Bardzo! i dzięki składam powtórnie iż Wasza książęca mość przy swojej wysokiej protekcji raczyła mi wyjednać to miejsce.
— Jesteś synem jednego z dawnych sług w mojej rodzinie, — odparł Jerzy. — Twój ojciec dowiódł mi swego przywiązania, w pewnych krytycznych chwilach mojego życia uważałem więc sobie za obowiązek spłacić synowi dług zaciągnięty u ojca.
— Byłbym szczęśliwy, rzekł Theifer, — gdyby się wydarzyła sposobność okazania księciu mojej głębokiej wdzięczności nie słowem, lecz czynem.