Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Sposobność ta zdarza się właśnie, a o szczerości twych słów, panie Thefer, jestem przekonany. Wiem, że jesteś człowiekiem zacnego charakteru, oraz potrafisz być wdzięcznym. Zatem bardziej niż kiedy pragnąłbym stać ci się użytecznym.
— Książę nazbyt jest dla mnie łaskawym, rzekł głośno naczelnik policji, — a w duchu myślał sobie: Tyle grzeczności i słów uprzejmych kryją bezwątpienia jakiś ważny powód. Ów wielki pan będzie czegoś żądał odemnie...
Jerzy de la Tour-Vandieu potrzebował Theifera w rzeczy samej, ale jak zwykle krętemi drogami pragnął dojść do celu.
— Pełnisz zawsze swą służbę w oddziale przeznaczonym do spraw politycznych? — zagadnął Jerzy po chwili.
— Tak, książę.
— A więc znasz dobrze przepisy dotyczące nadzoru po nad przybywającymi do Paryża cudzoziemcami, szczególniej Włoch i Anglji?
— Rozpatruję codziennie te zagmatwane sprawy, i obecnie jesteśmy na śladach jednej z takich. Podwajamy czujność ażeby wątek pochwycić.
— Chodzi tu zapewne o przytrzymanie jakiegoś zagranicznego agenta?
— Tak; przebywającego pod przybranem nazwiskiem, w czasowo wynajętem mieszkaniu.
— Właściciel tego mieszkania niechciał więc wam udzielić żadnych wyjaśnień?
— Gdyśmy przybyli z rozkazem przytrzymania go, zniknął bez śladu.
— Jednakże panie Theifer, zaczął Jerzy, gdybyś zdołał pochwycieć jdnego z takich ptaków niebezpiecznych, prefektura wdzięczną byłaby tobie jak sądzę?
Oczy inspektora policji zapłonęły radością.