Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/203

Ta strona została przepisana.

— Ach! książę!... — zawołał, — po dokonaniu takiego połowu miałbym prawo spodziewać się wszystkiego, o wszystko prosić i wszystko otrzymać!...
Słowa te wymówił Theifer uniesiony zapałem lecz zapał ten zgasł wprędce, wyraz obojętności zawidniał na jego nieruchomej twarzy.
— Nieszczęściem nie mogę się spodziewać czegoś podobnego, dodał po chwili, — jestem zmuszony wyznać moją bezsilność w tym razie.
— A gdybym ja panu ułatwił to zadanie? — spytał Jerzy.
— Wy... książę? pytał z osłupieniem Theifer.
— Tak; ja! dziwnym zbiegiem okoliczności odkryłem takie niepochwytne indywidjum byłem przy niem tak blizko, jak teraz stoję przy tobie.
— Pozwoli książę zapytać, gdzie to, spotkanie nastąpiło?
— W Paryżu... tu bowiem wspomniana osobistość przebywa od dni kilku.
— Czy wiadomo księciu gdzie mieszka ten człowiek?
— Niewiem. Pojmujesz, iż niepodobna mi było go śledzić, iść za nim, wszak sądzę, możesz z łatwością jego adres odnaleźć.
— Bez wątpienia, jeżeli książę raczy mi podać jego nazwisko i rysopis szczegółowy.
Nazwiska nie znam.... Mógłbym opisać ci panie Theifer jak wygląda ta osobistość, lecz wolę ci wskazać miejsce i godzinę, w której będziesz mógł go przytrzymać.
— A zatem?
— W przyszły piątek.
— Gdzie?
— Na cmentarzu Montparnasse. Tam to spotkałem owo indywidjum, tam przyjdzie on w piątek dla porozumienia się z pewną kobietą wmieszaną do sprawy.