Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/206

Ta strona została przepisana.

siły. Lepiej więc, sądzę, byłoby wziąć mi ze sobą dwóch policyjnych agentów.
— Są to ludzie pewni?
— Pewni i dobrzy do zachowania tajemnicy. Spełniają rozkaz, niewchodząc w szczegóły sprawy. Rozumieją że małomowność jest obowiązkiem w ich służbowem powołaniu.
— Zabierz więc pan z sobą tych dwóch agentów, skoro za nich poręczasz.
— Tak jak sam za siebie. Gdzie książę każe mi oczekiwać?
— Przy bramie cmentarnej. Będę się starał przyjechać wcześnie i wskażę panu tego człowieka, reszta do was należy.
— A następnie?
— Zawiadomisz mnie pan o mieszkaniu obwinionego.
— E! nie będzie on tyle naiwnym, jak sądzę, ażeby nie zechciał dobrowolnie udzielić swego adresu nadewszystko, jeżeli ma u siebie jakie kompromitujące dowody.
— To prawda!... Cóż więc zrobić?
— Zdaje mi się że najlepiej byłoby pozwolić mu wrócić do domu, i tam go dopiero przytrzymać.
— Może to i dobry pomysł... Pomówimy o tem na cmentarzu, gdzie pan nie rozpoczynaj działania, aż po porozumieniu się ze mną.
— Dobrze. Jeżeli wszakże obwiniony mieszka w hotelu nie będziemy mogli odbyć przepatrzenia u niego potajemnie, Zapytają nas do kogo idziemy?... kto jesteśmy i na mocy jakiego rozkazu działać chcemy?
— Przetrząśniesz pan jego ubranie, zabierzesz klucz od jego pokoju, a w razie potrzeby pokażesz swą kartę inspektora policyjnego oddziału bezpieczeństwa, co panu udziela rozległe pole działania bez określeń.
— Sądziłbym, — odparł Theifer, — że i tu wypadłoby nam może pominąć legalność dla dobra sprawy, dokonawszy małe przygotowawcze przeszukiwanie w mieszkaniu obwi-