Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— Zaraz je zapłacę.
— Jak prędko pan meble sprowadzisz?
— Przyjechawszy z zagranicy przed kilkunastoma 1 dniami, mebli nieposiadam, kupię sobie nowe. Dziś przed wieczorem sądzę załatwi się wszystko.
— Wydam więc panu pokwitowanie i wręczę klucze od mieszkania. U pierwszych drzwi są zamki podwójne...
— Zatrzask i zamek zapewne?
— Nie; byłoby to zbytecznem... Przy takim jak u nas ścisłym dozorze, można być spokojnym o swoje mienie, chociażbyś pan nawet zostawił drzwi otwarte. Mimo to jednak masz pan mocne i porządne zamki.
Wśród takich pochwal i zapewnień, zeszli na pierwsze piętro, gdy nagle znajdujące się tamże owe drzwi rzeźbione otwarły się z hałasem, a w nich poważna, okazała tuszą, ukazała się pani Amadis, a za nią idąca zwolni Estera w towarzystwie dwóch służących.
Ireneusz z odźwierną cofnęli się, pozostawiając wolne przejście tym paniom, wielomówna zaś kobieta zagadnęła panią Amadis:
— Jakże zdrowie pani?
— Jak niemożna lepiej. Widzę doskonale, apetyt mam wyborny, a mimo mojej tuszy mogę biegać jak sarna. To też mam nadzieję że dożyję lat stu. a może i więcej.
— Dałby to Bóg!... odparła z pochlebstwem odźwierna. Tacy miłosierni ludzie, niech żyją jak najdłużej, bo cóżby ubodzy poczęli bez nich na świecie?
Znana nam z poprzednich rozdziałów pani Amadis, nie wiele się zmieniła. Utyła tylko nadmiernie i swoją figurą obecnie przypominała wydęty balon gazowy. Z nadejściem sędziwego wieku pozbyła się swoich pretensyj, nie farbowała już włosów, które teraz śnieżnym rąbkiem otaczały jej twarz czerwoną i pomarszczoną, jak zimowa reneta.