Nie zdołała jednak wyrzec się jaskrawych sukien z kosztownych materyj i jak dawniej obwieszona była biżuterjami, do których szczególniejsze miała upodobanie.
Estera, licząca obecnie lat trzydzieści dziewięć, nad wiek swój młodo wyglądała. Można byłoby sądzić, iż przez te lata uśpiona w niej inteligencja powstrzymywała w biegu czas upłyniony.
Ani jeden włos siwiejący nie ukazywał się na jej głowie, otoczonej bujnemi zwojami jasno blond spłotow, okalających piękną twarz księżnej de la Tour-Vandieu. Wprawdzie, na tem obliczu wyryte było cierpienie i jakaś bezmyślna apatja, ale pomimo wszystkiego piękna kobieta zwracała na siebie uwagę przechodniów swoją urodą i szlachetnemi ruchami.
Oczy jedynie patrzące szklisto, bez wyrazu, zdradzały zupełny zastój władz umysłowych.
W chwili, gdy pani Amadis zatrzymała się prowadząc pogawędkę z odźwierną, Estera przystanęła po nad wschodami wpatrując się bystro w Ireneusza.
Niecierpliwiła ją ta bezczynność, to też nie czekając na skończenie rozpoczętej rozmowowy, zbliżyła się do pani Amadis.
— Powiedz mi pani gdzie idziemy? zapytała.
— Na przechadzkę, drogie dziecię, odetchnąć świeżym powietrzem, odpowiedziała wdowa.
— Do Brunoy... nieprawdaż? badała dalej Estera.
— Nie... nie! Pojedziemy tam ale nie dziś. Teraz idziemy na plac Królewski. Tu zwróciła się do odźwiernej.
— Słyszysz ją pani?... mówiła z westchnieniem. Zawsze jedno i to samo. Serce z żalu pęka, patrząc na tę nieszczęśliwą!... Prześladuje ją ustawicznie myśl jedna, gdyby nie to byłaby zdrową zupełnie.
Tu wziąwszy za rękę Esterę, prowadziła ją po schodów jak dziecko.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/219
Ta strona została skorygowana.