Smutne przewidywania doktora Edmunda Loriot, nie sprawdziły się jeszcze. Chory przepędził noc spokojnie i ujrzał wschodzące słońce nad ranem.
Przepisane lekarstwo skutkowało widocznie. Biedny męczennik czuł się rzeźwiejszym i o wiele mniej kaszlał. W tem niepojętem polepszeniu doczekał niedzieli, jakkolwiek doktór nie łudził się nadzieją uratowania młodzieńca.
— Opóźniłem tylko chwilę zgonu... myślał w duchu Loriot, — dolałem kilka kropel oliwy do gasnącej lampy. Jest to krótka zwłoka jak zwykle u suchotników, po której śmierć następuje niechybnie.
Mimo to zapisał nowe lekarstwo, bardziej jeszcze wzmacniające.
Następny dzień przeminął spokojnie, za nadejściem jednak nocy stan chorego znacznie się pogorszył. Biedny młodzieniec czuł już wyraźnie zbliżającą się chwilę zgonu. Nie obawiał się śmierci, lecz przerażała go myśl o strasznej rozpaczy siostry i matki ukochanej, jakie pozostawi po sobie.
Życie nie nęciło go ku sobie. Było ono dla niego nieprzerwanem pasmem cierpień fizycznych i moralnych. Obawiał się wszelako, że śmierć jego będzie ostatecznym ciosem dla matki zbolałej, że siostra jego wówczas pozostanie samą na świecie, bez pomocy i opieki.
Myśl jego w tej strasznej chwili zwracała się bezustannie ku tym dwom sierotom, jakie pozostawiał osamotnionemi w cierpieniu i niedostatku.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/229
Ta strona została skorygowana.