Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/231

Ta strona została przepisana.

serca poczęły się krwawić na nowo. Przyrzekła jednak choremu, że stanie mężna do walki z nieszczęsną swą dolą, przysięgła, że przed Bertą ukryje w tajemnicy, gnębiącą ich niezasłużenie hańbę rodową, należało dotrzymać przyrzeczenia.
Z ostatnim brzaskiem dnia chylącego się ku zmierzchowi, siły zaczęły opuszczać umierającego. Mgła niewidzialna wzrok mu przysłaniała, matkę i siostrę stojące przy sobie widział już tylko jak po za gęstą zasłoną.
Zimny pot spływał mu z czoła kroplami, nieubłagana śmierć zbliżała się szybko.
Matka wraz z córką pochylone nad łóżkiem, śledziły każdy ruch, każde spojrzenie nieszczęśliwego.
Nagle wyciągnął do nich wychudzone dłonie, jak gdyby pragnął w owym ostatnim uścisku połączyć te dwie tak drogie dla siebie istoty. Przyciągnął do ust ręce matki szepcąc zaledwie dosłyszanym głosem;
— Żegnam cię matko!... żegnam siostro moja!... Matko pamiętaj o przysiędze!... I głowa jego osunęła się na poduszki, a obie ręce opadły wzdłuż ciała bezwładnie.
Krzyk rozpaczliwy wybiegł z piersi obu kobiet. Nieszczęśliwa matka okrywała pocałunkami martwe zwłoki syna, chcąc teraz pieszczotami powrócić mu życie. Berta upadła na kolana modląc się ze łkaniem.
Cios mimo że przewidziany od dawna zdawał się odejmować zmysły tym dwom osieroconym istotom. Pani Leroyer powtarzała jedne i te same wyrazy:
— Synu!... mój synu... straciłam cię więc na wieki!
W tym stanie przesiedziały parę godzin, z wlepionym wzrokiem w marmurowo bladą twarz zmarłego, aż wreszcie boleść ustąpiła miejsce cichej rozpaczy.
Wdowa przygarnęła córkę do siebie.
— Chodź dziecię moje!... wyszepnęła łzawo. — Niechaj uczuję w twoim uściku że jeszcze mam żyć dla kogo na świecie. Pozostałyśmy dwie osamotnione... sieroty wśród ludzi!...