Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/232

Ta strona została przepisana.

Trzeba nam się uzbroić w wielką siłę i odwagę na tę bolesną pielgrzymkę!...
Berta rzuciła się w objęcia matki, zaklinając ażeby zechciała się uspokoić. Pani Leroyer przyciskając do piersi to jedyne pozostałe jej dziecię, nie była w stanie pośród łkań głośnych przemówić, wreszcie zapanowawszy nad sobą.
— Córko moja!... — wyrzekła, doktór Loriot prawdziwą był dla nas opatrznością, dając niezliczone dowody swojej życzliwości, wypada zawiadomić go o tem, co nastąpiło. Idź więc z tą bolesną wiadomością.
— Jakto... zostawić matko cię samą? — pytała Berta z obawą.
— Nie będę samą... Mam jeszcze przy sobie kochanego mojego syna... Idź więc i nie troszcz się o mnie. Dla pospiechu wsiądź w dorożkę, a wracając, przywieź z sobą gromnicę.
Dziewczę posłuszne woli matki, wybiegło z mieszkania.
Zaledwie drzwi jednak zamknęły się za nią, wdowa przystąpiła do łoża zmarłego.
— Synu mój ukochany! — zaczęła; — połączyłeś się ze swoim ojcem, nie zdoławszy pośród tylu trudów i zabiegów oczyścić tak niesłusznie zhańbionego jego nazwiska. Na mnie więc teraz przechodzi spuścizna twych dążeń, ja mam dokonać dzieła które śmierć tobie wytrąciła z ręki. Pójdę w twe ślady z wiarą i ufnością w miłosierdzie Boże. Czy jednak dojdę do celu?... Tylekroć razy przy wspólnych usiłowaniach traciliśmy odwagę, widząc zawiedzionemi nasze nadzieje... Cóż sama teraz zdziałać zdołam, bez poparcia i przewodnika w tej tak zaciemnionej sprawie? Ufam jedynie w twą pomoc tam... z wysoka i tę tak niezmienną sprawiedliwość Bożą!...
Ucałowawszy skostniałe już ręce i wynędzniałą twarz jedynaka, wśród rozdzierających łkań wyszła do przyległego pokoju.