Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

— Trzeba korzystać z nieobecności Berty, — mówiła, — i wyszukać potrzebnych mi jutro papierów do sporządzenia aktu zejścia.
Wydobyła z szafy hebanową szkatułkę, a otworzywszy ją kluczykiem zawieszonym na szyji, przeglądała pożółkłe już dokumenty, odkładając te które potrzebnemi jej być miały. Schowawszy je do kieszeni, zamknęła na klucz ową skarbnicę tej tak bolesnej tajemnicy rodzinnej.
Pozostawała jeszcze nieszczęśliwej wdowie do spełnienia najcięższa część zadania.
Pragnęła sama ubrać swego syna na tę ostatnią podróż, pragnęła, ażeby jej macierzyńska ręka dopełniła ową pośmiertną obsługę.
Pomimo łez i łkań, ustroiła zmarłego w szaty godowe, wpatrując się w tę tak anielsko spokojną twarz jego, jaką już po raz ostatni oglądać jej było wolno, poczem padła na kolana przygnębiona boleścią.
Berta tymczasem wybiegła na ulicę, bezprzytomna prawie, nieodpowiadając na liczne zapytania sąsiadek, których | nawet niesłyszała. Jedna myśl tylko zajmowała umysł dziewczęcia to jest jak najrychlejszego powrotu do matki, o którą tak była niespokojną.
Szczęściem, przed bramą domu znalazła dorożkę, w którą wskoczywszy, kazała jechać na ulicę Cuvier, numer dziewiąty do mieszkania doktora Edmunda Loriot.
Pomimo szybkiej jazdy, wydawała się ona biednej dziewczynie tak wolną, że co chwila nagliła woźnicę o pospiech.
Nie zastanowiwszy się nad krokiem, jaki czyniła obecnie, nie pojmując całej drażliwości swojego położenia, pamiętała tylko, że doktór jej powiedział:
— Zechciej mnie pani zawiadomić... a matka dodała:
— Powiedz mu że wszystko skończone!...