Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/237

Ta strona została przepisana.

może iż chcę cię wybadać!... Potrzebuję poznać wasze rzeczywiste położenie... Radbym wyjawić ci pani wszystko, co serce czuje i ile cierpi wraz z tobą, ale w tej smutnej dobie niezdołałbym odnaleźć stosownych ku temu wyrazów. Uczucia i myśli zamierają mi na ustach...
Berto, odpowiedz mi szczerze, ze względu na twoją matkę którą niedostatek zabić może... Powiedz, jakie wydatki choroba twojego brata pociągnęła za sobą... Czy wyczerpała wszystkie wasze fundusze?
— Tak; — wyszepnęła nieśmiało dziewczyna. — Jesteśmy obecnie bardzo biedne w domu, zaledwie kilka franków się znajdzie, tak iż nie będzie za co pochować zmarłego.
Tu ukryła twarz w dłoniach, zalewając się łzami.
— Nie płacz pani, błagam cię!... rzekł Edmund, — łzy twoje sprawiają mi wielką przykrość... Jeżeli ośmieliłem się zajrzeć w wasze domowe tajemnice, to z tej jedynie przyczyny żem pragnął posłyszeć od ciebie potwierdzenie moich domysłów. Przeczuwając ciężkie położenie wasze, radbym temu zapobiedz. Nie uważaj mnie pani odtąd za doktora, który leczył twojego brata, ale za człowieka, jaki pragnie być waszym przyjacielem. Chcę odtąd być twoim bratem, a matce twej, pani, zastąpić zmarłego jej syna.
Tu nagle przerwał, czując, że mógł był zdradzić z łatwością tajemnicę swojego serca, a chwila nie była stosowną ku temu.
— Przyjmujesz więc pani moją pomoc? — zapytał wzruszony.
— Przyjmuję... w imieniu mej matki!... — wyszepnęła Berta.
— Dzięki ci... dzięki! — odparł uszczęśliwiony.
— A teraz spieszmy do pani Monestier by ją uwolnić od tyle bolesnego osamotnienia. Ja zajmę się potrzebnemi formalnościami. Na matki zdrowie zgubnie by to oddziałać mogło, zwłaszcza przy tak nadwerężonych jej siłach. Każde