Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/238

Ta strona została przepisana.

wzruszenie skraca jej życie... Obawiam się tych chwil, jakie do pogrzebu przebyć będzie musiała.
— Doktorze! — wołało strwożone dziewczę, — ratuj ją ratuj!...
— Uczynię co tylko będzie w mej mocy... ale do tego potrzebuję współdziałania ze strony pani.
— Cóż więc mam czynić?
— Usuwać od niej nie cierpienia moralne, bo to jest niemożebnem, lecz troskę o byt materjałny. Trzeba nam ukryć przed panią Monestier że wszelkie fundusze są już wyczerpane. Radź pani w jaki to sposób uczynić?
— Najłatwiej... Od lat dwóch, ja sama zajmuję się prowadzeniem naszego małego gospodarstwa, i ja utrzymuję rachunki.
— Matka pani nigdy ich nie przegląda.
— Nigdy.
— Można wiec będzie w błąd ją wprowadzić, — rzekł Edmund.
— W błąd wprowadzić?... Co pan mówisz? — powtórzyła Berta z oburzeniem.
— Nie tłumacz pani sobie w ujemny sposób słów mówił usprawiedliwiając się Loriot. Jeśli mówiłem o podstępie w tym razie, to dla tego iż tak niewinnego kłamstwa w celu uratowania komuś życia, za grzech nie uważam. A pragnąc przekonać matkę pani, że fundusz wasz jeszcze nie jest wyczerpanym, proszę o przyjęcie przez panią tego tysiąca franków tymczasowo, na najbardziej naglące potrzeby.
— Tysiąc franków!... — zawołało zdumione dziewczę — nigdy jeszcze tak wielkiej sumy niemiałam w mym ręku. Niemogę tak wielkiej kwoty przyjąć panie Edmundzie... Wezmę się do pracy. Podczas choroby brata musiałam porzucić wszystkie zajęcia... Dziś mam więcej wolnego czasu... Bóg mi dopomoże, i zdołam, mam nadzieję, swoim zarobkiem wyżywić matkę i siebie.