Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Zresztą przyznawała mu słuszność co do uwag o małych korzyściach z jej przyszłego zarobku. Czuła, że mimo całego wysiłku pracy niezdołałaby dać chorej matce takich wygód i pożywienia jakich wymagało jej zdrowie. Ta myśl najbardziej ją przerażała. Utracić jeszcze matkę, obecnie, byłoby dla niej szczytem niedoli.
Przyjmuję zatem doktorze twoją szlachetną pomoc; rzekła nieśmiało po chwili. To co uczynisz dziś dla nas, niech ci Bóg w przyszłości wynagrodzi!
Edmund uszczęśliwiony takim obrotem rzeczy, wyjął z pospiechem z szuflady rulon złota, a podając go dziewczęciu:
— Niech pani służy, — rzekł, — ta drobna sumka na osłodzenie trosk biednej matce...
— Dziękuję!... — szepnęła z zakłopotaniem.
— A teraz wybierajmy się w drogę!
W kwadrans później wchodzili oboje do mieszkania wdowy.
Pani Leroyer klęczała przy łożu na którym spoczywał w śnie wiecznym jej syn ukochany. Twarz biednej kobiety lubo trupio blada, zdawała się być spokojną, widniał na niej tylko wyraz nadmiernego cierpienia.
Wstawszy na powitanie przybyłych, zbliżyła się do Edmunda, a podając mu zlodowaciałą prawie swą rękę:
— Doktorze! wszystko skończone!... wyjęknęła z cicha.
Loriot przeraził się stanem zdrowia tej nieszczęśliwej. Śmierć moralna widocznie wyprzedziła już w niej śmierć fizyczną, lubo i ta ostatnia położyła już na tej biednej kobiecie swe piętno. Powiadamiając Bertę o chorobie matki, doktór nie zwiększał niebezpieczeństwa, ale przeciwnie, mniej powiedział niż było.
— Przybyłem, — zaczął po chwili. — ażeby panią wyręczyć... Pani jesteś mocno osłabioną... Parę godzin spoczynku pokrzepią twe siły. Zechciej zdać ten smutny obo-